Zatłoczone ulice, wysokie drapacze chmur, niesamowite krajobrazy oraz życzliwi i otwarci ludzie – to jedne z tych rzeczy, które od razu przychodzą do głowy, kiedy myślimy o Stanach. Miałam okazję doświadczyć tego wszystkiego podczas moich trzech miesięcy w USA. Ale o tym za chwilę…

Coppercreek Camp – co tam robiłam?

Coppercreek Camp to obóz letni dla dzieci i młodzieży położony w północnej Kalifornii u podnóża Keddie Peak, szczytu w paśmie Sierra Nevada, który swoim kształtem przypomina śpiącego Indianina. To co charakteryzuje to miejsce to przede wszystkim niezwykła atmosfera, możliwość spędzenia wyjątkowego czasu z dala od nowoczesnych technologii, nawiązywanie nowych przyjaźni z osobami z różnych krajów, rozwijanie różnorodnych umiejętności, próbowanie nowych rzeczy oraz pokonywanie własnych słabości. Nie bez powodu Coppercreek często nazywany jest przez obozowiczów drugim domem. ”Let’s have fun to make it the best summer ever!” – to hasło przewodnie, które towarzyszyło nam wszystkim przez całe lato.

Podczas mojego pobytu na campie pracowałam jako opiekun, a także zajmowałam się organizowaniem dodatkowych eventów i prowadzeniem zajęć artystycznych. Miałam okazję wzięcia udziału w różnych obozowych wydarzeniach – ogniskach, pokazach talentu, krótkich zabawnych skeczach, tematycznych zabawach, obozowych igrzyskach olimpijskich oraz wielu innych. Uczestniczyłam też m.in. w obchodach amerykańskiego Święta Niepodległości (4th of July), które w Stanach jest dość hucznie świętowane, często z pokazami fajerwerków, piknikami oraz dekoracjami w tradycyjnych biało-czerwono-granatowych barwach.

Spośród wszystkich rzeczy, które miały miejsce na campie, najbardziej zapadły mi w pamięci ”vespers evenings”, czyli wieczory, podczas których oglądaliśmy zachody słońca i każdy kto miał ochotę mógł podzielić się z innymi swoimi piosenkami, wierszami czy ulubionymi cytatami. Każdy turnus kończył się także podziękowaniem opiekunów tzw. counselor serenade – kiedy to po zgaszeniu obozowych świateł wszyscy opiekunowie wspólnie śpiewali ulubione piosenki w podziękowaniu za wspólnie spędzony czas. ”Outpost night” to kolejne moje ulubione wydarzenie, dlatego że to jedyna noc w ciągu całego turnusu, kiedy camp zupełnie pustoszał, a my wszyscy wędrowaliśmy w góry, żeby upiec na ognisku typowe amerykańskie s’mores, posłuchać ciekawych opowieści, podziwiać gwiazdy i spać pod gołym niebem.

Całe wakacje spędzone na campie minęły mi w mgnieniu oka i zanim się obejrzałam, właściwie trzeba było wyjeżdżać. Na pewno będę wspominać to miejsce i osoby, które poznałam jeszcze przez długi czas i mogę powiedzieć, że został ze mną szereg niezapomnianych przygód i wrażeń, ale też momenty wzruszeń.

Kilka słów o San Diego i San Francisco

Podróżując po Stanach ma się wrażenie, że każde miejsce jest wyjątkowe i chciałoby się to wszystko uchwycić na zdjęciach, które często jednak w pełni nie oddają rzeczywistości. Kraj sam w sobie jest tak ogromny i zróżnicowany, że ciężko podjąć decyzję co zobaczyć, a z czego zrezygnować. Miałam okazję podróżować tam już trzeci raz i znowu udało mi się trafić w zakątki, które nawet teraz kiedy o nich myślę, budzą we mnie niepohamowany zachwyt. Jednocześnie widzę jak wiele jest jeszcze miejsc, które chciałabym zobaczyć.

Podczas pracy na campie poznałam Rose z Anglii, która również pracowała jako opiekun i jak się okazało planowała podróżowanie po Kalifornii pod koniec lata. Wspólnie zdecydowałyśmy, że w tym roku odwiedzimy dwa ”duże” miasta – nasz wybór padł na San Diego i San Francisco.

San Diego

San Diego to miasto wręcz idealne na wakacje. Właściwie można byłoby spędzić tam całe lato, ciesząc się słoneczną pogodą, palmami i plażami ze złocistym piaskiem, a wieczorem spacerami nad Pacyfikiem. Jest to też raj dla surferów i miłośników innych sportów wodnych. Jednym z ciekawszych miejsc, które udało nam się zobaczyć był Gaslamp Quarter – zabytkowa dzielnica downtown, która charakteryzuje się niesamowitą atmosferą i architekturą oraz przyciąga turystów licznymi barami, kawiarniami i restauracjami oferującymi szeroką gamę smakowitych dań.

Wiele ciekawych miejsc można znaleźć też w Parku Balboa. Jak dla mnie to idealne połączenie natury i sztuki. Spacerując tam można zobaczyć przepiękne ogrody, oranżerię czy zoo, ale także liczne muzea, galerie sztuki i malutkie sklepiki z ręcznie wykonanymi rzeczami.

San Diego oferuje również plaże w typowym kalifornijskim stylu i mimo tego, że wydają się one być podobne, tak naprawdę każda z nich jest inna. Pacific Beach i Ocean Beach to plaże ”jak z filmu” – pełne plażowiczów wygrzewających się na słońcu i surferów. Zupełnie inna jest La Jolla, która położona jest w północnej części miasta. Zachwyca falami uderzającymi o klify, a także daje niesamowitą okazję do zobaczenia lwów morskich, które są praktycznie na wyciągnięcie ręki.

Warto również wybrać się również do Old Town, najstarszej dzielnicy miasta, w której można podziwiać odrestaurowane domy i warsztaty z czasów hiszpańskiej kolonizacji.

San Diego to miasto położone na granicy z Meksykiem, dlatego też można zauważyć wiele symboli typowych dla kultury meksykańskiej, sklepy z pamiątkami czy restauracje.

”If you’re going to San Francisco…”

W San Francisco miałam okazję być już wcześniej i wcale nie zrobiło ono na mnie zbyt dużego wrażenia. Z tego właśnie powodu w przeciwieństwie do Rose miałam dość neutralne podejście i chyba nie do końca wierzyłam, że jest coś co może mnie tam zachwycić. A jednak.

Mgła, szary krajobraz, szum pędzących samochodów i wyłaniający się zza chmur Golden Gate Bridge – właśnie tak zostałyśmy przywitane. Zamglony majestatyczny czerwony most jest chyba jednym z tych miejsc, które każdy dobrze zna ze zdjęć czy filmów, ale możliwość przejścia z jednego końca na drugi jest czymś niesamowitym. Oprócz wiatru niszczącego misternie ułożone fryzury i sznuru samochodów, z mostu można również w oddali zobaczyć Alcatraz, czyli najsłynniejsze więzienie świata.

Dużo przyjemności sprawiło nam przechadzanie się uliczkami miasta i zwiedzanie wszystkiego ”na nogach”. Chociaż trzeba przyznać, że wspinanie się pod górę po stromych ulicach jest nie lada wyzwaniem. Na ulicach można też zauważyć typowe dla San Francisco otwarte tramwaje linowe tzw. cable cars.

Najciekawsze miejsca to Union Square, główny plac w samym centrum, który otoczony jest hotelami, sklepami i restauracjami. Przemieszczając się na północ od niego dotarłyśmy do China Town, która jest największą chińską dzielnicą w całych Stanach. To świetne miejsce, żeby spróbować chińskiego jedzenia czy kupić pamiątki, które są tu o wiele tańsze.

Będąc w San Francisco warto zobaczyć także Lombard Street, czyli najbardziej krętą ulicę świata ukrytą w kwiatowych rabatach, Painted Ladies – wiktoriańskie kamieniczki w pastelowych kolorach i Golden Gate Park ciągnący się przez kilka kilometrów aż do oceanu.

Kolejnym najchętniej odwiedzanym miejscem jest Fisherman’s Wharf, czyli dawna przystań rybacka. Obecnie to miejsce głównie nastawione na turystów z licznymi sklepami i restauracjami serwującymi ryby i owoce morza.

Market Street to jedna z głównych ulic, pełna sklepów i małych butików, gdzie łatwo wpaść w szaleństwo zakupów. Jest ona zarazem ulicą kontrastów. Można tam zobaczyć osoby kupujące drogie ubrania znanych światowych marek, a z drugiej strony bezdomnych siedzących pod witrynami sklepów. Każdego wieczora jak gdyby nigdy nic rozkładają oni swoje domy z kartonów, a rano pakują cały dobytek do wózka z supermarketu, z którym przemieszczają się po mieście. A ilość osób żyjących na ulicy w Stanach jest wręcz niewyobrażalna, co może być dość szokujące biorąc pod uwagę, że większość z nas ma wyobrażenie USA jako kraju luksusu i bogactwa.

To co mi najbardziej utkwiło w pamięci to Twin Peaks, a właściwie widok, który zobaczyłyśmy z góry. Twin Peaks to dwa wzgórza górujące nad miastem, z których rozciąga się przepiękna panorama San Francisco, porównywalna z Manhattanem widzianym z Empire State Building czy Chicago z Willis Tower. Miejsce samo w sobie jest dość urokliwe nie tylko ze względu na wspaniały widok, ale też dlatego, że nie jest aż tak zatłoczone.

Dla mnie Stany Zjednoczone to nie tylko ocean i kolorowe światła tętniących życiem miast, ale przede wszystkim niesamowita przyroda. Czy wróciłabym tam jeszcze? Zdecydowanie tak. Wróciłabym po to, żeby zobaczyć wiele miejsc, których nie udało mi się jeszcze z różnych powodów odwiedzić. Horseshoe Bend, Key West, Yellowstone czy Kanion Antylopy to tylko kilka z nich…

Agnieszka Piekielny